Kwiecień przechował mnie w szpitalnej kieszeni. co wieczór wygodnie wtapiałam się w podłogę, usiłując uchwycić moment zasypiania. leżąc na wznak obwąchiwałam ostrożnie swoje myśli. jak bardzo bezkształtne i przezroczyste wydały się moje dotychczasowe lęki, jak mali są ci od dziury w brzuchu, jak pusty jest ten rozdział o człowieku czekającym na krawędzi łóżka , nie chcę dalej zgadywać sensu jego bezkształtu..
egzotycznie mętne opowiastki przybierające postać skwaśniałego moczu wrzynały się w nozdrza drażniąc śluzówkę. wrażenie i jedna chwila nieuwagi, podejrzał ją przez dziurkę od klucza, odkrył słabości, znalazł lekarstwo na chorą duszę. wracając, do domu wkradał się jak złodziej, a grzechy chował do pępka.
Ogród się zieleni, zakwitły tulipany, drzewo białe, inne..zupełnie, tam pod parapetem prenatalna wizja.
monstrualny przerośnięty płód o tępym spojrzeniu anioła
spakowane, zapieczętowane i skatalogowane obrazy .
sadzę kwiaty.
miło jest.